Szczęśliwy pracownik to pracownik dumny z firmy, w której pracuje. Firma, która dba o swoich pracowników, zwiększa poczucie szczęścia zatrudnionych. Utopia?
Wpadłam ostatnio w inernecie na artykuł Joanny Koprowskiej „Raj w pracy? Jak pracodawcy dbają o szczęście pracowników”. I powiem Wam, że pierwszy raz spotkałam się z takim zjawiskiem jak happy office manager czy chief happiness oficer. A cóż to takiego? – pomyślałam. Okazuje się, że niektóre firmy w świecie, a ostatnio również w Polsce, tworzą stanowiska tzw. specjalistów do spraw szczęścia.
Hmmm…trzeba się zagłębić w temat. Wszędzie można przeczytać, że szczęśliwy pracownik jest bardziej efektywny i zdrowszy, ma większą motywację do pracy, jest zaangażowany i rzadziej zmienia pracodawcę̨. No więc, czym szczególnym zajmuje się specjalista do spraw szczęścia? Może ma jakieś nadprzyrodzone moce? W swoich poszukiwaniach udało mi się znaleźć, jakie obowiązki ma nasz specjalista i oto one: dba o to, aby każdy pracownik był szanowany, aby miał zapewnione podstawowe potrzeby (pensja wypłacana na czas, biuro z widokiem na panoramę miasta), stwarza warunki, aby pracownik mógł wyrazić opinię w sprawach swojego zakładu pracy, pilnuje, aby wartości, które reprezentuje firma, były znane pracownikom, a oni sami także je podzielali i potwierdzali swoim codziennym zachowaniem, umożliwia pracownikom wdrażanie swoich pomysłów w życie, dba o dobrą atmosferę, bierze udział w rozwiązywaniu sporów, zapewnia indywidualne porady, rekomenduje książki, z których pracownicy mogą dowiedzieć się więcej o szczęściu. Istna idylla. Z całą pewnością dla specjalisty, który w jednej z amerykańskich firm internetowych otrzymuje niebagatelne 140 tys. dolarów rocznie. W polskich firmach specjaliści organizują pracownikom różnego rodzaju warsztaty, tworzone są pokoje kawowe, fundowany masaż przez specjalistę. Chodzi o to, żeby wywołać u pracownika uśmiech i chęć do współdziałania.
Wnioski nasuwają się same. Szczęście w pracy zależy od kadry zarządzającej i od samych pracowników, jednak to pracodawca powinien pomagać pracownikowi w kreowaniu jego zdrowych nawyków i wzmacniać rozwój jego kompetencji. Tylko kto w naszych sądach ma pomóc pracownikowi, który zazwyczaj jest pozostawiony sam sobie, ze swoimi problemami osobistymi i pracowniczymi. W swojej jednostce często żartowałam, że mogłabym zostać psychologiem sądowym, mieć mały gabinet, do którego ludzie będą mogli w ciężkich chwilach przyjść, położyć się na kozetce, zagłębić się w fotelu z masażem i spokojnie porozmawiać. Mieć te parę chwil wytchnienia.
Każdy człowiek ma swoją definicję szczęścia i nikogo na siłę nie uszczęśliwimy. Czy możliwe jest więc, aby pracownicy polskich sądów z ponurych, sfrustrowanych ludzi stali się pracownikami znającymi swoją wartość, którzy będą doceniani za swoją ciężką orkę? Czy specjalista do spraw szczęścia byłby w stanie uczynić raj na „ziemi sądowej”? Czy znajdzie się kiedyś taki czarodziej, który uzdrowi duszę urzędnika sądowego?