źródło: Pudelek Sądowy (FB) 14.07.2019 | tytuł pochodzi od redakcji | autor: nieznany
Ten tekst należy brać jako pochodzący z kręgu political fiction. Wszystkie zdarzenia i postacie są fikcją, choć niewykluczone, że niekiedy są bardzo zbieżne z rzeczywistością.
Monika miała już wszystkiego dosyć. Pracowała w Firmie od ponad dwudziestu lat i marzyła o tym, aby na konto wpływały jej zaledwie dwa patyki. Codziennie, gdy wychodziła do pracy, myślała, że zwymiotuje. Ociągała się w drodze do autobusu, a potem kolejki podmiejskiej. Była zawsze solidnym pracownikiem, ale przez ostatnie miesiące zaczęło się z nią dziać coś dziwnego. Trudniej było zasnąć i trudniej się obudzić. Rano ledwo mogła zwlec się z łóżka, a gdy patrzyła na prysznic, czuła wstręt przed zmoczeniem swojego ciała. Wszystko robiła z wysiłkiem, powoli i czuła, że nie ma na to wpływu. W drodze do pracy paliła powoli papierosa i trochę wbrew samej sobie jej organizm wydawał się odwlekać moment przybycia do Firmy.
Po przekroczeniu wrót sądu, w którym pracowała, momentalnie czuła, jakby wsysał ją wir, który nie wiadomo, kiedy, gdzie i w jakim stanie ją wyrzuci. Natychmiast świat przyspieszał, rzeczy zaczynały się dziać bardzo szybko. Tutaj faks, tutaj konieczność skompletowania akt, nieprzewidziane sytuacje, których nie da się uniknąć, mimo że wcześniej wszystko wydawało się przygotowane i dopięte na ostatni guzik. Sędzia, z którą pracowała, zawsze była niezadowolona i słynęła z tego, że robi wokół siebie chaos. Dzwoniła zawsze w ostatniej chwili, że musi coś jeszcze być przygotowane przed rozprawami, że brakuje jeszcze tego, albo tamtego. Gdy wołała ją do swojego gabinetu, by zabrała akta, te Monika znajdowała pod jej biurkiem. Na kolanach, chodząc pod biurkiem sędzi, zbierała grzecznie wszystko i zabierała do wykonania w swoim pokoju. Monika była cenionym pracownikiem sekretariatu, nie buntowała się, pracowała w sądzie już tak długo, że uważała panujące tam zasady za coś normalnego. Zresztą nigdy nie pracowała nigdzie indziej – skąd zatem mogła wiedzieć, że w chodzeniu na czworakach wokół nóg sędzi pod jej biurkiem jest coś nie tak.
Kiedyś jednak coś w Monice pękło. Świat przed wyjściem do pracy i po wyjściu z pracy zaczął zwalniać jeszcze bardziej. Wykorzystywała urlopy, zgłaszała urlopy na żądanie. Wyjście z łóżka stawało się już nie do udźwignięcia. Kolejna myśl, że będzie musiała pocić się na sali rozpraw, trzymając mocz w pęczniejącym pęcherzu, gdy sędzia pomimo próśb nie zamierza zrobić przerwy, a wszyscy na nią patrzą, już przerosła Monikę. Wylądowała u psychiatry. Zaczęła brać leki i poszła na kilkumiesięczne zwolnienie lekarskie.
Ten okres okazał się dla Moniki błogosławieństwem. Dzięki lekom i izolacji od chorego miejsca pracy udało jej się złapać dystans i popatrzeć na to z innej perspektywy. Jakby klapki spadły jej z oczu. Wspomnienia o zbieraniu akt spod biurka sędzi i męczenie się na sali rozpraw zaczęły wzbudzać złość. – Jak mogłam sobie na to pozwolić. Jak mogłam myśleć, że to normalne? – Sama zadawała sobie to pytanie.
W telewizji pokazują migawki z Warszawy. Pod gmachem ministerstwa kilka osób ubranych w brązowe franciszkańskie habity odprawia w dzień zaduszny dziady. Słychać jak recytują parafrazę tekstu wieszcza, wzywając duchy byłych ministrów. Monika gapi się w telewizor i czuje, że chce coś zmienić. Może zmieni pracę, ale ci ludzie jakoś dają jej nadzieję. Są jacyś ludzie, którzy jeszcze nie dali sobie wyprać mózgów i wmówić, że to normalne chodzić na kolanach pod biurkiem sędziego i trzymać mocz pocąc się na sali rozpraw. Kontaktuje się z nimi.
W Firmie od zawsze panowała atmosfera totalnej uległości pracowników. Wszyscy wiedzieli, że trzeba się podlizać właściwej osobie, aby awansować, dostać podwyżkę, czy w ogóle mieć szanse na jakiekolwiek normalne funkcjonowanie. Związki zawodowe w praktyce nie funkcjonowały. Niby były, ale bez żadnego wpływu na cokolwiek. Sytuacja się zmieniła dopiero niedawno. Zaledwie od kilku lat dyrektorzy i prezesi zaczęli ze związkami uzgadniać zasady wynagradzania, zapomogi i świadczenia socjalne, regulaminy. Bo jeden związek się uparł i nie odpuścił. Doszło do zmiany standardów. Nie wszystkim to jednak się podobało. Ci, którzy przez dziesiątki lat trzymali w rękach wszystkie sznurki i posługiwali się zasadą „dziel i rządź” postanowili zrobić wszystko, by wróciły stare zasady. Kto to widział, żeby zwykli urzędnicy podskakiwali. Trzeba doprowadzić do sytuacji, w której – tak jak dawniej, gdy podskoczą, to szybko im majtki spadną. Co jednak zrobić z tymi panoszącymi się związkami, które wybiły się na taką niezależność? Klina trzeba wybić klinem – w starej zasadzie musi być dużo prawdy. Niech związki zlikwidują związki. To będzie robota w białych rękawiczkach.
Magda była kierowniczką od kilku lat. Skończyła prawo i była pełna ambicji. Tak bardzo jej zależało na tym, by się wykazać, że gnębiła pracowników sekretariatu jak dotąd nikt inny. – Muszą chodzić jak w zegarku – powtarzała i czuła, że z każdym miesiącem robi się ważniejsza, a jej pozycja rośnie. Jednak trochę przegięła i pracownicy zaczęli zarzucać jej mobbing. Sprawa stawała się na tyle oczywista, że dyrektor postanowił Magdę wywalić z roboty. Magda poprosiła swój związek o pomoc, ale tego nie było stać na zasponsorowanie jej adwokata. Potuptała więc po prośbie do tych, co odprawiali dziady i zainicjowali tyle zmian. Tam usłyszała, że oczywiście, chętnie pomogą, jeśli będzie w ich szeregach – no bo dlaczego mają kilka kafli wydawać ze składek swoich członków na tych, co mają to w… wiadomo gdzie. To jednak nie było do zaakceptowania przez Magdę. To ona przecież dotąd zawsze dyktowała warunki i nie zamierzała z tego rezygnować. Nie chcą, to sama sobie założę związek i sama się ustawię. A że ambitna, to zrobiła, jak pomyślała. Na tych, co jej nie pomogli, poprzysięgła zemstę.
Związek Magdy nie za bardzo chciał rozrastać, więc postanowiła uciec się do kilku niecnych sztuczek. No przecież wiadomo, że pierwszy milion trzeba ukraść. Potem jakoś się rozkręci. Trafiła na dobry moment, bo polityka w sądach zaczęła grać pierwsze skrzypce. Ponieważ wiedziała z kim i jak najlepiej nawiązywać kontakty, by wyjść na swoje, szybko dostała ofertę. Nie miała wiele do stracenia. Pracy w sądzie już nie było. Jej firmą i życiem stał się założony przez nią związek. Ambitna, to od razu pokombinowała, że warto w to wejść, a może to będzie trampolina do czegoś więcej. Zadanie było proste. Oni zasponsorują szkolenia i know-how, a jej zadaniem będzie zrobić tak, by ludzie w Firmie stracili zaufanie do związków. Oni o wszystko się zatroszczą. Będzie współpraca mediów – może nawet zostanie człowiekiem roku, a o miejscu na liście wyborczej pomyślimy później…
Walczyli o podwyżki. Kolejne. Monika już wróciła do pracy. Minęło kilka lat. Zarabia więcej. Już ma więcej niż wymarzone dwa patyki na konto. Teraz gra szła o mniejsze pieniądze niż wcześniej. Mieli płacić nagrody przed Bożym Narodzeniem. To już trzeci rok, gdy płacą je bez ociągania i w kwotach, które dotąd uchodziły za niemożliwe. Wszystko jest na dobrej drodze – i nagrody i podwyżki. A tu nagle z jednego związku powoli zaczyna sączyć się wezwanie do bojkotu. Ludziom niewiele trzeba, bo praca w Firmie nie jest łatwa ani dobrze opłacana. Reszta zaczyna tłumaczyć, że nie teraz, że teraz nie można zaczynać negocjacji, gdy mają nas w garści i mogą szantażować niewypłaceniem nagród. Magda ze swoim związkiem jednak jest niewzruszona. Niedawno odbyte szkolenia opłacone przez jedną z organizacji i kilka spotkań z kim trzeba, powodują, że trzeba zacząć osiągać cele. Zrobimy wszystko, by ludzi zapalić, ale tak, żeby nic z tego nie było, a potem zrzucimy to na związki i ludzie przestaną im ufać. Plan jest prosty, dla tak ambitnej osoby.
Na negocjacjach Magda nie jest szczególnie aktywna. Tylko na jej twarzy błąka się skrywany uśmiech. Wobec tego, co grozi pracownikom, jej spokój jest zastanawiający. Tak, jak inni spokojnie podpisuje porozumienie, które potem pracownicy okrzykną nieporozumieniem. Po wyjściu ze spotkania zgodnie z ustalonym wcześniej planem, bez mrugnięcia powieką, przystępuje do kolejnego punktu – rozpętać piekło i winę zrzucić na jeden ze związków – najlepiej na ten najsilniejszy, reszta to przecież płotki – nigdy nie miała do nich szacunku. Przystąpiła do realizacji tego, czego uczyła się na szkoleniach – wykształcić obraz wroga – ta metoda zawsze jest skuteczna. Zredukować wszelkie niuanse do prostego czarno-białego przekazu. My dobrzy – za pracownikami, oni źli – przeciwko. Ludzie połkną to w moment – tak przynajmniej mówił trener na szkoleniu. Zaczną się wypisywać od nich, część zasili nasze szeregi, a nawet jak nie, to cel i tak już jest w kieszeni – stracą do nich zaufanie.
Tylko przez politykę można coś osiągnąć – napisała Magda w sieci. Od razu pojawiło się dużo polubień tego wpisu na blogu. Wiedziała, że musi szykować sobie już grunt pod nadchodzące wybory. Pewna osoba obiecała, że za sukcesy w tworzeniu chaosu będzie miejsce na liście wyborczej. Ale trzeba dalej nad tym pracować.
Sponsorzy działalność Magdy zaczynali wykorzystywać coraz bardziej. A to donos na jakiegoś dyrektora, a to udział w jakiejś manifestacji, gdzie może zapewnić tłum. Nie udało się zostać człowiekiem roku, mimo że obietnicę spełnili i nominowali. Donos na jednego z dyrektorów skończył się spotkaniem jego zwierzchnika ze związkami. Przed spotkaniem ludzie od Magdy często odwiedzali gabinety konkretnych sędziów. Narady trwały, instrukcje były udzielane. Robota w białych rękawiczkach.
Magda miała już być posłem. Szybko odbiła się od związkowej trampoliny. Przy wsparciu środowiska sponsorów udało się to osiągnąć zdumiewająco szybko. Niestety, potrzebna jest jeszcze na dole. Jest wiele do załatwienia. Za wcześnie na zaszczyty i nagrody. Ludzie wprawdzie do związków tracą zaufanie, ale trzeba jeszcze kilku lat, by wszystko wróciło do normy. By wreszcie mogło być znowu jak dawniej. Urzędnik ma znać swoje miejsce w szeregu.
Cel Magdy jest jasny – spełnić swoje ambicje. Cel sponsorów też jest jasny – rozwalić system i usunąć tych, którzy w tym przeszkadzają. Pensje mają być niskie, ludzie mają zwalniać się z pracy, ma nie być chętnych na wolne miejsca. Wszystko ma się załamać, a mityczna załatwialność spraw upaść na łeb, na szyję. Trzeba usunąć tych, którzy doprowadzili do wzrostu płac, trzeba usunąć z sądów związki zawodowe, zanim staną się silne. Najlepiej to zrobić w białych rękawiczkach. Klina wybić klinem…
Monika po kontakcie z ludźmi spod Ministerstwa zaczęła angażować się w sprawy pracownicze z nowym spojrzeniem. Po informacjach, które uzyskała, okazało się, że nie jest jedyną osobą, która musiała na co dzień borykać się z problemami w pracy, które spowodowały to, że musiała skorzystać z pomocy specjalisty. Dostrzegła niestety także ze smutkiem, że nie są to przypadki jednostkowe, ale coś co dotyczy większości pracowników, którzy mają ten tak zwany „prestiż” i „misję” pracując w sądzie. W życiu bywają trudne wybory, jednak mając już wsparcie i poczucie jedności w tym co ją samą spotkało, bez zawahania postanowiła zaangażować się w to, aby zmienić ta całą sytuację, która dotknęła nie tylko, jak się okazuje, ją samą.
Mija kilka lat działania i podjętej walki o lepszy byt nie tylko swój, ale ogółu pracowników sądownictwa, a jak się zdaje w ostatnich miesiącach to i również pracowników związanych z wymiarem sprawiedliwości. Monika pełni od kilku godzin wartę z koleżanką z innego związku zawodowego w rozbitej pod Ministerstwem Sprawiedliwości namiotowej Oazie, która trwa już dobre kilkadziesiąt dób. Wspominają momenty, gdy trzeba było uczestniczyć w manifestacjach i pikietach w stolicy, aby pokazać to, że nie jest się tylko zwykłym trybikiem w maszynie państwowej, ale także człowiekiem. Człowiekiem, który daje z siebie jak najwięcej, nawet po godzinach, by swoją pracę wykonać jak najlepiej. Przy okazji wyszukiwania wszelkich informacji i wiadomości z poprzednich i obecnej akcji w internecie trafiają na blog Magdy… Deja vu. Nieraz tak się zdarza, że człowiek czuje jakby to już kiedyś się zdarzyło. Podobnie taką sytuację miała Monika w momencie czytania tekstów zamieszczonych na blogu Magdy, które to przypomniały jej dlaczego teraz jest tutaj w tej Oazie i dlaczego musi tu być, aby znów nie być pod biurkiem sędziego jak wcześniej.