Sąd to nietypowe i specyficzne miejsce dla wielu osób. We wszystkich sądach w kraju, w tych mniejszych i w tych większych, tych mniej i tych bardziej obciążonych brakuje protokolantów. Coraz mniej młodych ludzi jest zainteresowanych pracą w sekretariatach sądowych, a tym samym brak jest protokolantów, bez których nie może odbyć się żadna rozprawa sądowa.
Protokolant (jako urzędnik sądowy, nie stanowisko) ściśle współpracuje z sędzią. Jego obowiązki są bardzo różne, m.in. prawidłowe i zgodne z terminami wykonywanie zarządzeń wydanych przez sędziego referenta, protokołowanie na rozprawie, staranne prowadzenie akt oraz ich przygotowywanie na sesję, przyjmowanie korespondencji, zwrotnych potwierdzeń odbioru przesyłek i wpinanie do odpowiednich akt, a potem przekazywanie sędziemu, przygotowywanie wokandy, składanie reklamacji, wprowadzanie danych do programu informatycznego w zakresie obsługiwanego referatu sędziego itd. Co z tego wynika? Praca protokolanta to nie jedynie i tylko protokołowanie na rozprawach. Z jednej strony ogromne tempo, a z drugiej świadomość, że wiele rzeczy powinno być zrobionych dokładnie, najlepiej z prędkością światła. Niektórzy sędziowie żyją w swoim świecie, nie mają pojęcia, ile czasu zajmuje to wszystko od strony wykonania i wydaje im się, że po prostu trafił im się kolejny nierozgarnięty urzędnik.
Typowy dzień protokolanta w skrócie telegraficznym
Każde posiedzenie ma różną długość w zależności od stopnia trudności sprawy. Praca protokolanta zaczyna się więc od przygotowania sali do pierwszej rozprawy, uruchomienia sprzętu do nagrywania, jeśli takowy istnieje, potem wywołania pierwszej sprawy i skupienia, aby skrupulatnie zanotować to, co sędzia dyktuje. Zanim jednak protokolant pójdzie na salę, uginając się pod ciężarem teczek, korzysta jeszcze z tych ostatnich chwil, aby „podłożyć pocztę”, zwrotki, rozpisać terminy itp. Zawsze to kilka spraw do przodu. W trakcie sesji również nie traci się czasu, nawet 5 minut przerwy jest wykorzystywane na wykończenie sprawy. A przerwa na posiłek? No cóż, kanapkę zjada się jedną ręką, stukając drugą w klawiaturę. Niektórzy zabierają na salę. Inni mają sędziów, którzy też potrzebują chwili wytchnienia i zarządzają przerwę, nawet jeśli jest opóźnienie. Petenci na szczęście są wyrozumiali. Jak to mi opowiadają starsi stażem pracownicy, kilkanaście lat temu jedna pani prezes pewnego sądu miała mawiać: „moi pracownicy akta szyją w zębach”. Cóż można powiedzieć – żenujące.
A wiecie, co się dzieje w sytuacji, gdy konieczne jest zastępstwo innej osoby i szybkie zaprotokołowanie? Wybierani są ci najlepsi, ci, którzy się nadają. A czy tacy najlepsi pracownicy, protokołujący czasami 4-5 razy w tygodniu i na dodatek zmuszeni ogarnąć milion innych rzeczy, w jakiś sposób są doceniani? Czy motywującym jest usłyszenie od przełożonego: „bo ty się nadajesz, a Marysia niestety nie”? Wydaje mi się, że odpowiedź wszyscy znamy doskonale. Mamy też takich protokolantów z przywilejem protokołowania raz w tygodniu, nie są dodatkowo obciążani i są „nie do ruszenia”, a inni słaniając się na nogach, ledwo widząc na oczy, siedzą na sali i protokołują przez 7-8 godzin 4-5 razy w tygodniu. Niektórzy powiedzieliby: „Taki mamy klimat”.
Zaczynając tę pracę prawie 20 lat temu, pamiętam, że osoby protokołujące na rozprawach miały tzw. dodatek protokolancki, marnych parę groszy, ale było. Po jego likwidacji mój ówczesny prezes też potrafił docenić wysiłek i ciężką pracę protokolanta przyznając parę złotych polskich, gdyż uważał, że protokołowanie na rozprawach jest obciążające psychicznie i fizycznie.
Praca w sądzie to nie jest lekki kawałek chleba i picie kawki, a protokolant to nie ładnie wyglądająca pani lub ładnie wyglądający pan jak w amerykańskich filmach…