Niedługo minister sprawiedliwości i „dobra zmiana” położą rękę na sądownictwie. Prawdopodobnie wkrótce wejdzie w życie nowelizacja prawa o ustroju sądów powszechnych, która pozwoli ministrowi pstryknąć palcem i odwołać lub powołać dyrektora każdego sądu. Spośród kilku związków zawodowych działających w sądownictwie tylko „Solidarność” Pracowników Sądownictwa zajęła stanowisko wobec tego projektu, opiniując go negatywnie i zwracając uwagę na niezgodności z Konstytucją. Oczywiście stanowisko to miało charakter wyłącznie symboliczny, zważywszy na to, jak w tej kadencji procedowane są zmiany prawa.
Zapewne słusznie wkrótce podniesie się (już się podnosi) głos sprzeciwu środowiska sędziów i ogólnie środowiska prawniczego. Wtedy jednak rząd podniesie argumenty: korupcja w krakowskim sądownictwie, kradzież miliona złotych we wrocławskim sądzie okręgowym, zwolnienie dyrektora Sądu Apelacyjnego w Szczecinie za łapówkarstwo. Ciekawe jak słusznie podnoszący głos sprzeciwu wtedy zripostują dobrą zmianę…
Szkoda, że nikt nie słuchał tych, którzy nieprawidłowości sygnalizowali i sygnalizują na bieżąco. Są organizacje pozarządowe, w tym także związki zawodowe. Już w 2014 r. „Solidarność” Pracowników Sądownictwa zwracała uwagę na problemy w Krakowie – pisała o tym do prezesa Sądu Apelacyjnego w Krakowie, ale także do Ministerstwa Sprawiedliwości. Nikt nie słuchał. Także w wielu innych sądach – w sumie blisko w połowie wszystkich sądów – ten związek zawodowy na bieżąco obserwuje i monitoruje sytuację. Związkowcy wiedzą, gdzie pieniądze rozchodzą się na boki, gdzie w przedziwny sposób dzieli się środki na nagrody, podwyżki, dodatki specjalne. Wiadomo, w których sądach nieprawidłowo gospodaruje się środkami zakładowych funduszy świadczeń socjalnych, w których dyrektorzy i prezesi nawet zmuszają pracowników do tego, by podpisywali fałszywe wnioski tylko po to, by wybrańcy mogli jeździć na zagraniczne wycieczki ze swoimi znajomymi z innych sądów. Wiemy, gdzie ze środków publicznych organizuje się spotkania opłatkowo-wigilijne tylko dla wybranych, z przyzwoitym cateringiem, na które zwykły sądowy plebs nie ma wstępu. Wiele jest takich chorych zjawisk w polskich sądach. W wielu sądach podejmowane są interwencje. W wielu czeka się na właściwą okazję tak, by nie wyrządzić krzywdy pracownikom, którzy są zastraszani.
Jak do tego doszło, że pod zasłoniętymi oczami Temidy rozwinęło się tyle nieprawidłowości. Może dlatego, że zbyt wiele osób zajmujących kierownicze stanowiska w polskich sądach w pewnym momencie poczuło się jak na własnych folwarkach. Nienaruszalni, z każdym rokiem uchodziły na sucho nowe nadużycia. Obserwowali, że osoby, które podnosiły alarm, zwykle szybko były eliminowane – wyrzucane z pracy pod byle pretekstem. To wszystko utwierdzało zarządców na sądowych folwarkach w przekonaniu, że mogą praktycznie wszystko. Tracili jednocześnie autokrytycyzm i czuli się jeszcze pewniej… Jaki wielki opór pojawił się w sądach, gdy „Solidarność” Pracowników Sądownictwa zaczęła domagać się informacji, rozliczeń, uzgadniania zasad podziału środków na wynagrodzenia, kontrolowała świadczenia socjalne. Spowodowało to w ogromnej większości sądów nagły bunt dyrektorów i prezesów, którzy ćwierć wieku po wejściu ustawy o związkach zawodowych, nie wyobrażali sobie, z jakiej racji mieliby się tłumaczyć przed pracownikami ze swoich decyzji, prowadzić z plebsem dialog. Dotychczas wzorowi pracownicy będący działaczami związkowymi nagle byli karani naganami i upomnieniami.
Myślę, że obecny rok w polskich sądach – po negocjacjach dotyczących podziału środków na podwyżki – może być rekordowy pod względem wymierzonych kar porządkowych i przeniesień pomiędzy wydziałami/oddziałami sądów. Pracownikowi trzeba przecież pokazać, gdzie jest jego miejsce.
Co będzie dalej? Trudno powiedzieć. Jednak najsmutniejsze jest to, że ci, którzy teraz słusznie będą krytykowali zmiany w obrębie sądownictwa, sami często dostarczali argumentów dla wprowadzających te zmiany. To jest ich największy grzech.