Sądy zostały wyposażone w system CURRENDA – SAWA. Okazuje się, że przy właściwym jego opanowaniu i zastosowaniu praktycznie wykluczona jest możliwość pominięcia terminu przy wykonaniu jakiejś czynności, a jednocześnie zagubienia akt, co jest zmorą każdego pracownika sądu. Zgodnie z zaleceniami każda osoba „wypuszczając” akta z ręki powinna odnotować w systemie, jaką czynność wykonała i gdzie akta umieściła (są to tzw. kalendarze).
Samo przedsięwzięcie i idea brzmiały wręcz fenomenalnie, ale w praktyce okazało się, że mamy do czynienia z pracownikami wymiaru sprawiedliwości, którzy uważają za uwłaczające dla ich urzędu „klikać” w systemie. Nie liczą się zupełnie z tym, że dzięki systemowi pracodawca jest w stanie sprawdzić, co pracownik zrobił. Nikt oczywiście nie mówi tu o codziennym rozliczaniu, bo bezsprzeczne jest, że nasza wydajność jest związana z biorytmem, sytuacją życiową i samopoczuciem, jednak w systemie np. miesięcznym jest już możliwość rozliczyć pracownika. Poza tym, jeśli każdy pilnuje, aby odnotować swoje czynności i przekazać akta we właściwe miejsce, tym samym ułatwia pracę następnej osobie.
Dążenia ministerialne zmierzają do tego, aby odzwierciedleniem akt papierowych były akta elektroniczne. Dzięki takim działaniom możliwa jest organizacja Portalu Informacyjnego, gdzie interesant, bądź jego pełnomocnik za pomocą specjalnie nadanych uprawnień mają możliwość dokonania wglądu do akt. Tymczasem okazuje się, że w systemie nie tylko nie jest wszystko publikowane, ale także nie wszyscy chcą w tym uczestniczyć.
Pokuszę się o stwierdzenie, że bardzo ułatwia pracę, a jednocześnie ją porządkuje, kiedy odnotowuje się wszystkie czynności wynikające z przemieszczania się akt. Nie wszyscy jednak to robią lub chcą robić, określając, że nie są „klikaczami”, „urzędnikami”, „są tylko od orzekania” i „nikt ich do tego nie zmusi”, tylko, gdy nagle przewodniczący musi rozliczyć się ze swoich czynności, a to z nadzoru nad systemem, to zaczyna się panika i naciskanie na urzędników, aby sprawdzić, czy orzecznicy nie są na tzw. minusie w kalendarzach i zaczyna się zlecanie kierownikom, aby szybko to wyeliminować. Dlatego pracownicy sekretariatów w większości sądów w Polsce „klikają” za sędziów, referendarzy czy nawet asystentów ich czynności i odnotowują, gdzie oddali akta, a robią to dla świętego spokoju, żeby godzinami nie szukać akt. I niestety, przez takie zachowanie, zamiast zająć się kolejną sprawą, muszą „przeklikać” wszystkie czynności, zanim wezmą do rąk kolejną teczkę. Ku zdziwieniu wszystkich są takie wydziały, w których powierza się jednej osobie zbieranie akt od orzeczników i „odklikiwanie” na podstawie wydanych zarządzeń czy postanowień co ta osoba zrobiła i gdzie należy odnieść akta.
Taka sytuacja jest wręcz absurdalna, wystarczy bowiem poświęcić maksymalnie dwie minuty więcej czasu, aby odnotować swoje czynności i współpracować z całym wydziałem, wpływać na właściwe jego funkcjonowanie i porządek, nadając dobry rytm pracy. Faktem jest, że nawet w pracy orzeczników istnieją ogromne różnice w sposobie ich pracy, jedni pracują intensywniej, wydajniej, inni mniej. Nie należy zapominać jednak o tym, że sąd jest miejscem pracy dla wszystkich wypłacających im wynagrodzenia i każdy powinien z należytą starannością przykładać się do jej wykonywania. Żadna osoba w sądzie nie jest zatrudniona na etacie czyjegoś służącego. Jedyną metodą na zmotywowanie wszystkich do właściwego używania systemu jest kontrola, która będzie odbywała się nie tylko zdalnie, ale i wyrywkowo w siedzibie sądów, a kontrolujący będą sprawdzać, czy wszystkie czynności są odnotowywane, z jakiego IP komputera, z czyjego loginu, czy nie dochodzi do nadużycia i wykorzystywania innych do wykonania obowiązków nienależących do danej osoby. (Lilka Kwiatkowska)