Maciej Pawłowski
„Panta rhei” – wszystko płynie. I chociaż jako pracownicy wymiaru sprawiedliwości jesteśmy „w proszku”, snujemy swoje własne strumienie myśli, cieki domysłów, wzburzone potoki nadinterpretacji, które wkrótce łączą się w jeden przestwór rzeki niosącej z prądem wysyp opinii i jednoznacznych ocen. Nim rzeka rozcieńczy się w oceanie pragmatycznej codzienności funkcjonowania Najjaśniejszej RP z całym jej bogactwem fauny i flory narodowej bioróżnorodności zanurzamy się w odmętach tej, do której niepodobna wejść dwa razy. Czyżby?
Od dłuższego czasu obserwuję ten wyjątkowy, endemiczny na tle innych resortów ekosystem sądowy. Żywiołowy i mimo wielu prób wciąż nieuregulowany. Targany porą suchą i deszczową raz przybiera, to znowu odkrywa piaszczyste łachy – wyspy pustynnej pustki jak w portfelach urzędników sądowych. Ekosystem bogaty, bo znajdziemy w nim zarówno grubą rybę, drapieżną i żarłoczną, jak i tą wijącą się jak przysłowiowy piskorz. Znajdziesz też mięczaki ślimaczym tempem żujące, które przylgnęły niespiesznie, a i rak się rakiem wycofa w płytką zatoczkę, gdzie woda spokojniejsza. Wprawne oko, przenikliwe, wnet wychwyci pantofelka. Rozejrzyj się, a rozwielitka Cię minie – chyłkiem do celu – znikąd przybyła. Wszystkie razem, w harmonii pozornej, póki starczy żeru i tlenu. Płynie rzeka korytem pełnym zakrętów historii przez czas transformacji i tuż po niej. Niejeden próbował być flisakiem na tym nurcie i niejeden musiał spławić się sam, nim zmyje go nowy prąd. Toń w ruchu, pełna wirów i podwodnych przeszkód. Czasem można rozbić się o głaz niewzruszony, a czasem rozbije nas kłoda, która nie tylko pod nogi jest rzucana. Ekosystem dynamiczny. Ekosystem zagrożony…
Coś w nas pękło. No i się wylało. Istna „Czajka” właśnie wylewa swoje trucizny do rzeki. Co w nas najpodlejsze płynie właśnie by dusić, dławić i zabagniać. Fetor jest nieznośny, a awaria trwa w najlepsze. Eschericha coli znalazła swój raj i pleni się bez miary, przekraczając wszelkie normy i standardy – nie orzeźwisz się w tej wodzie, a przejrzeć się w tym zwierciadle nie zechcesz. Jednym słowem: katastrofa ekologiczna, która płynie wszerz i wzdłuż porywając ze sobą kolejne mosty. Po pas i szyję w permanentnym konflikcie i pełni egoistycznych pobudek, nie zauważamy, że do rzeki wpuścić może co kto chce zupełnie niezauważony. W mętnej wodzie schowasz wszystko, co ma być przed Tobą zakryte. W tym opisie (nomen omen) opływającym w metafory i aluzje nie wspomniałem o jednym stworzeniu. Znasz je doskonale, ale nie zawsze wiesz, że się o Ciebie otarło: Mąciwoda. Mąciwoda jest mistrzem kamuflażu. Wywołana, nabiera wody w usta. (bo do czego pijesz?), ale sama z siebie jest wylewna. Szukasz – znajdziesz, idź za nosem. Fetor Cię poprowadzi. Dziś ten fetor jest już nieznośny. Hektolitry pomyj rozrzucane na odlew rodzi kolejne wykwity. Brodzimy w tym już po szyję, a wielu zdążyło zachłysnąć się mdłym ściekiem. Już nie mówimy do siebie – gulgocemy na wyścigi mową nieprzypominającą tej ludzkiej. Kraina trolli kwitnie, bo nawozu jest tyle, ile z siebie dajemy – wbrew pozorom, czasem potrafimy być nader hojni.
Patrzę na katastrofę. Patrzę na erozję relacji. Nie dowierzam, widząc, jak łatwo „łykamy” rewelacje i plotki. Nie ma w tym już krzty umiaru i dystansu do samych siebie. Nasza optyka stała się perspektywą patologicznego krótkowidztwa – czubek nosa jest Mount Everestem i śmiało może konkurować z nosem Pinokia. Ten sam czubek nosa, który nie wyczuwa potwornego fetoru wzajemnych oskarżeń i szczucia siebie nawzajem. Sami idziemy śmiało w bagno ku uciesze decydentów – dziel i rządź, podane na srebrnej tacy. Wstyd mi, że nie stać nas na zdrową samokrytykę i tak bardzo brakuje jedności. Tu się realizuje jakiś zwid kwantowy: jestem ze wszystkimi i nie jestem – równocześnie, w jednej chwili. I nigdy. Niepokoją mnie miejsca, strefy i kanały – tak, właśnie tak – kanały, gdzie można ulżyć najbardziej podłym instynktom. Zatrważa mnie, kiedy widzę, jak konkretne osoby się w tym pławią i nie zamierzają tego przerwać – dla wyższego dobra, na które żywo się zaklinają. Przychodzi mi na myśl teatr marionetek, w którym konkretne osoby przywdziewając maskę, pociągają za sznurki, dyrygują nastrojami i emocjami ludzi, aż przestaje to być zabawą, a staje się wynaturzoną rozrywką. Fetor unosi się tam, gdzie gnije moralność i etyka. Sądzę, że każdy, kto nosi w sobie pierwiastek przyzwoitości, będzie się od takich toksycznych miejsc trzymał z daleka, bo fizycznie poczuje się źle. Poczuje, jakby unurzał ducha w błocie. Zabrakło nam wstydu… Bo już polubiliśmy „patrzeć”. Owszem, są ci, którzy noszą z dumą swoją obsceniczność i to się sprzedaje, znikamy w tłumie – w tej mętnej wodzie internetu gdzie każdy rzekomo jest anonimowy. Kraken czuwa – on lubi, kiedy coś idzie na dno, nie zawaha się też szturchnąć, by rozkołysać łajbę. A jak kołysze, to choroba morska gotowa. I tak się czuję, czytając słowa i teksty wielu, którzy powinni być jak najbardziej wstrzemięźliwi w wydawaniu wyroków i ocen. Którym nie przystoi brodzić w tak płytkiej zawiesinie. Styks nadziei, że się przemieni, bo to już obieg zamknięty. Kręcimy się w kółko, wpadając w te same wiry bezrefleksyjnych uniesień, na własne życzenie wchodzimy dwa razy do tej samej cuchnącej rzeki pomówień, kłamstw i populizmu. Wejdź, nie myśl, zachłyśnij się, nie pytaj, nie zagłębiaj się, ale zanurz – ciepła owodnia zamknie Cię we wnętrzu, strawi wątpliwości i wydali do rzeki.
Straciliśmy wiarygodność wyważonej w opiniach grupy. Decydenci skrycie nami gardzą, nie mniej niż my dziś sobą nawzajem. I chociaż staramy się udowodnić, że jesteśmy lepsi, niż nas postrzegają, co rusz uruchamiamy tsunami, które niszczy wszystko na swojej drodze. Nikt nie pyta, kto detonuje te bomby głębinowe i po co. Dlaczego w konkretnym czasie i w konkretnym miejscu? Komu dziś wadzi siła spokoju i rozwagi? Zarządzanie przez chaos staje się nową religią, która wypłukuje z nas resztki prawości i honoru. Zarażamy się nią drogą kropelkową na odległość krzyku. Strzeż się uroczysk, strzeż bagiennego oparu i błędnych ogników – tych miejsc, gdzie ryba psuje się od głowy, tam będziesz jedynie płotką w sieci.
Rzeka pozostanie dzika. Od źródła do ujścia, w porach powodzi i niskich stanów, wpływając do jezior lub z nich wypływając, może zachować kierunek i swoje bogactwo. Sami, każdy z osobna, zdecydujemy, jaka będzie jakość „lanej wody” – co do niej trafi od nas i pozostałych. Czy będzie przejrzysta, wolna od trucizn tłoczonych przez fabryki hejtu? Czy przerzucimy mosty i zbudujemy narzeczną flotę pod żaglami wolności od nienawiści, pomówień, kłamstw i małych interesów? Tylko tak wypłyniemy na szersze wody i pozwolimy nawodnić ugory. Każdy sobie sterem i żaglem z rozsądku i dobrej woli. To pierwsza kropla jaką można przelać w większy plan. Niech to będzie kropla, która drąży skałę z siłą rzeki. Nie złorzeczeń. Masz na to wpływ. Wpłyń na to.