„Menadżerowie” w sądach

NOTKA Z 26 WRZEŚNIA 2015 – TYTUŁ ORYGINAŁU: MOTYWACJA

Jakiś czas temu ktoś tam wysoko na górze wpadł na pomysł, że w sądach należy zastosować nowoczesne metody zarządzania, bo sądy to tak w zasadzie taka duża firma. Poprawiono (choć nie wszędzie i nie zawsze sensownie) standardy obsługi klienta przez sekretariaty, przeprowadzono szeroką modernizację (na której zapewne najlepiej wyszli ci, co dostarczali wszystkie te e-zabawki), no i zaczęto patrzeć w „menadżerski” sposób na sprawność postępowań. Niestety nie zauważono, że sądy to nie Usługowe Przedsiębiorstwo Pokrywania Wpływu, a Spółdzielnia Pracy Artystów Prawników, więc efekty odrobinę odbiegały od zamierzonych, ale takie drobiazgi nie zrażały reformatorów. Wszak skoro sądy reformuje się bez przerwy od 25 lat, to znaczy, że tak właśnie ma być, przecież nie może być tak, że kolejnych 25 ministrów się myliło co do tego, jak należy prowadzić politykę w zakresie wymiaru sprawiedliwości.
Jednym z elementów umenadżerniania zarządzania sądami było wprowadzenie biznesowych metod zarządzania zasobami ludzkimi. Zorganizowano więc szeroko zakrojone szkolenia dla kadry kierowniczej sądów, by nauczyć ich, jak należy zarządzać sędziami, motywować ich i dbać o zaangażowanie w realizację misji. Ci zaś pojechali, wyszkolili się, wrócili i zaczęli wdrażać. Ech, działo się. Niektóre pomysły wzbudzały zdziwienie, inne zażenowanie, jeszcze inne uśmiech politowania, albo nawet i histeryczny rechot, gdy opowiedziało się znajomym, co to nasz kochany prezes wymyślił po powrocie z tego szkolenia dla poganiaczy wielbłądów. Przy okazji wymiany doświadczeń okazało się też, że z reguły pomysły wdrażane w różnych częściach kraju powtarzają się, tak jakby wszyscy działali według jednych wytycznych z Ministerstwa Mania Kontroli Nad Sędziami. Zastanawiałem się, czy udałoby się jakoś wejść w posiadanie takowych wytycznych, zapewne tajnych przez poufne… i się udało. Poświęcona rzeczonej materii broszurka wydana – a jakże – przez Ministerstwo Sprawiedliwości została mi ukradkiem wręczona przez zaufaną czytelniczkę podczas spotkania w ciemnej piwnicy.
Rzeczona publikacja – opatrzona gryfem najwyższego użytku służbowego -poświęcona jest zasadniczo zarządzaniem zasobami kadrowymi Ministerstwa, ale znajduje się w niej także rozdział poświęcony „środkom aktywizowania kadry sędziowskiej”. Rozdział ten może zatem zawierać odpowiedzi na nurtujące mnie pytania w kwestii przyczyn motywowania sędziów przy wykorzystaniu sposobów wyglądających jak wzięte wprost z jakiegoś korpopodręcznika hodowli lemingów. Poczytajmy więc, co tam piszą: „W procesie oddziaływania na wyniki pracy sędziów przeważały dotychczas bodźce negatywne. Na stwierdzaniu uchybień i ich eliminacji oraz na ocenie niedostatecznej wydajności koncentrowały się na ogół działania nadzorcze, co przy równoległym braku uznania i pochwał, prowadziło niejednokrotnie do zniechęcenia. Wprowadzano ujemne oceny, niekiedy nawet niewspółmierne do faktów jednostkowych uchybień, bez możliwości właściwej ich oceny na tle całokształtu pracy danego sędziego”.

Nooo, pięknie. Wygląda na to, że ktoś jednak zauważył, że nie może działać dobrze system, w którym nagrodą za dobrą pracę jest (jak dobrze pójdzie) brak kary, a zamiast kija i marchewki, jest kij albo inny kij. Czepianie się tylko wydajności, czyli załatwialności, pokrycia i braku „gliwickich” minusów w systemie bez patrzenia, chociażby na to, ile danemu sędziemu dano naraz do zrobienia, to właśnie jest to, co w systemie nadzoru jest złe. Jednakże nie wydaje mi się, żebym zauważył, aby ta wytyczna jakoś przełożyła się na praktykę. No cóż, może dalej będzie coś o tym „uznaniu i pochwałach”. Czytajmy: „Przywrócić trzeba w pierwszej kolejności właściwą rolę nagród i wyróżnień. Stać się one muszą rzeczywistym wyznacznikiem obiektywnej oceny sędziów wyróżniających się w spełnianiu zadań. Zasadą powinno być wręczanie ich publicznie z przekazaniem pełnego umotywowania nie tylko podstaw przyznania, ale i zróżnicowania”.

No, to chyba mamy odpowiedź na pytanie, czemu służą te zebrania pochwalno – połajalne, na których omawia się wyniki statystyczne, wyraża szczere podziękowanie za wysiłek i zaangażowanie, apeluje o wzmożenie starań i w ogóle. I wymienia, kto tam się najbardziej ostatnio wyróżnił w sprawności, załatwialności, ilości uzasadnień i w ogóle. Chodzi o nagrodzenie i zmotywowanie… że też się nie domyśliłem. Co mi z tego, że mnie pochwalono? Ma mnie z tego powodu rozpierać duma? To nie przedszkole. Czytajmy dalej: „Należałoby ponadto rozszerzać inne formy jak pochwały i wyróżnienia na zebraniach, dyplomy i listy pochwalne, przy niektórych okazjach także nagrody rzeczowe”.

I wszystko jasne. A tak się zastanawialiśmy, kto wpadł na pomysł wręczania dyplomów za najlepszą załatwialność czy co tam akurat się trafiło. Listy pochwalne też zresztą gdzieś były, bo ktoś opowiadał, jak to się uśmiali, jak prezes im taki przysłał drogą służbową. A o piórach wiecznych wręczanych w nagrodę za dużo uzasadnień napisanych w terminie (bo oczywiście wszyscy wiedzą, że w orzekaniu najważniejsze jest napisanie w terminie uzasadnienia), to sam słyszałem, chociaż muszę przyznać, że nie uwierzyłem. Jak widać pewnie to była prawda, bo wytyczne coś takiego przewidują. Kto wie, może i inne rzeczy, w które nie wierzyłem okażą się prawdopodobne. Zobaczmy, co tam jeszcze zalecają: „Inną formą aktywizowania mogłoby być organizowanie spotkań – z kierownictwem resortu lub odpowiednio lokalnie kierownictwem sądu-sędziów wyróżniających się w poszczególnych dziedzinach”.

To, że w Ministerstwie organizowane były narady najwyższych nadzorców z podsekretarzami stanu, co do doskonalenia metod poganiania sędziów i ograniczania warcholstwa, to słyszałem i w to wierzyłem. Natomiast nie wierzyłem, że pewien prezes, pewnego sądu, stosował jako środek motywacyjny zapraszanie najlepszych sędziów na spotkanie ze swą osobą, a potem na uroczysty obiad czy też kolację. Pewnie to była prawda, bo w końcu w resorcie mądrzy ludzie napisali, że tak powinno się robić. Najwidoczniej uznali, że spożycie posiłku z prezesem daje motywację do dalszego zarywania nocy i pisania uzasadnień w czasie urlopu, żeby były w terminie. Ja bym tak daleko idącego wniosku nie wyciągnął… ale ja przecież nie jestem specjalistą od zarządzania zasobami ludzkimi. Widać są jakieś amerykańskie badania, że to tak działa. Patrzmy dalej: „Wydaje się celowe zapraszanie na uroczystość wprowadzania nowomianowanego sędziego na urząd, obok przedstawicieli władz, przodujących działaczy społecznych i przedstawicieli miejscowych środowisk robotników i chłopów. Wydaje się też, iż nowo mianowanego sędziego sądu wojewódzkiego powinno się przedstawić I Sekretarzowi KW PZPR i wojewodzie, a sędziego sądu rejonowego – I Sekretarzowi Komitetu PZPR i naczelnikowi miasta siedziby sądu”.

No dobra. Jak już pewnie wszyscy się domyślili, wszystkie powyższe cytaty nie zostały zaczerpnięte z najnowszej instrukcji wprowadzania menadżerskiego sposobu motywowania sędziów. Pochodzą one z broszurki Ministerstwa Sprawiedliwości pod tytułem „Podstawowe kierunki pracy z kadrą sędziowską w resorcie sprawiedliwości” wydanej w styczniu 1977 r. Jak widać, czasy się zmieniają, a wytyczne nie. W końcu nie powinno to dziwić… wszak wtedy państwo miało nad sędziami pełną kontrolę, a dzisiaj ponownie dąży do osiągnięcia tego stanu. Po co więc wymyślać na nowo koło skoro odpowiednie instrukcje już są…

Rzeczona broszurka zawiera znacznie więcej interesujących uwag i sugestii, co do tego, jak należy zarządzać sędziami. Jest w niej np. rozdział poświęcony ocenom okresowym sędziów… i naprawdę ciekawi mnie, ile wytyczne z 1977 r. mają wspólnego z tym, co niedawno uchwalono. Któregoś dnia znowu do niej zajrzę…