Miałem sen…

Z mojego pokoju znikła opasła szafa wypełniona mniej lub bardziej krzywo zszytymi aktami. Zamiast tego mam tylko koszyk na wpływające dokumenty. Aby zobaczyć, co jest w aktach, których dotyczą, wystarczy wpisać do komputera ich sygnaturę, bo wszystkie pisma wpływające do sądu są skanowane i zapisywane na dysku. Nikt więc nie musiał dźwigać do mnie wszystkich pięciu tomów akt jakiejś sprawy, bym mógł wydać decyzję co do tego, by odpis pisma doręczyć uczestnikom. A potem wynosić je, żeby owo pismo przyszyć do pozostałych.
Gdy potrzebowałem zapoznać się z aktami sprawy prowadzonej w sądzie na drugim końcu Polski, otrzymałem je po kilkunastu minutach jako załącznik do e-maila. Nie musiałem pisać listu z prośbą o ich wypożyczenie i czekać kilku tygodni, aż zostaną mi przesłane. Albo na informację, że nie zostaną przesłane z uwagi na bliski termin rozprawy. A gdy potrzebowałem akt archiwalnych mojego sądu, wystarczyło tylko wpisać ich numer w wyszukiwarkę.
Gdy powódka wniosła, by jej stan zdrowia zbadało czterech różnych biegłych lekarzy, nie musiałem czekać przez rok, aż wszystkie te opinie zostaną sporządzone. Zamiast wysyłać akta kolejno do każdego biegłego, wystarczyło przesłać biegłym wraz ze zleceniem hasła pozwalające na dostęp do akt przez Internet. W ten sposób wszyscy mogli jednocześnie korzystać ze zgromadzonych w aktach dokumentów i jednocześnie sporządzać opinie. A gdy wpłynęło zażalenie na przyznanie biegłemu wynagrodzenia, przedstawiono je sądowi okręgowemu też nie z aktami, lecz z kodem dostępu do nich. Nie było więc potrzeby odraczania rozprawy na kilka miesięcy, aż zażalenie zostanie rozpoznane, a akta zwrócone.
Zniknęła kolejka przed sekretariatem. Każda ze stron wraz z pierwszym pismem z sądu otrzymała kod dostępu do akt jej sprawy. Wystarczyło wejść na stronę internetową sądu, podać kod i można już przeglądać akta w zaciszu własnego domu, w kawiarence internetowej czy w bibliotece. Pełnomocnicy, zamiast tracić czas w kolejkach do sekretariatu, mogą śledzić akta spraw ze swych kancelarii… Jakoś mniej zrobiło się też wniosków o sporządzenie uzasadnienia wyroku.
Nie muszę już spędzać weekendów w pracy, by zapoznać się z aktami spraw, które mam rozpoznawać w następnym tygodniu. Nie muszę dźwigać do domu walizek wypchanych aktami. Mam kod dostępu, który pozwala mi przeglądać akta moich spraw w domu. W końcu większości pism i wniosków wcale nie muszę mieć w ręku, bo to ich treść się liczy, a nie papier, na jakim je napisano. To samo dotyczy postanowień, które wydaję. Podpis elektroniczny jest w końcu tak samo ważny jak ten złożony ręcznie na papierze. Wystarczy napisać postanowienie, kliknąć „podpisz” i wysłać.
To był piękny sen… niestety jak to z takimi snami często bywa, wkrótce zmienił się w koszmar, ale to częściowo moja wina. Bardzo chciałem zobaczyć też rozprawę, dowiedzieć się co tam się zmieniło. Niestety, gdy szedłem na salę, drogę zastąpił mi mały, łysy człowieczek ze skórzaną teczką i zapytał, dlaczego po wprowadzeniu nagrywania rozpraw nie zwiększyłem o 1/3 ilości spraw na wokandzie? Dlaczego nie robiłem na bieżąco notatek i teraz marnuję czas na odsłuchiwanie protokołu? Dlaczego nie zadbałem o to, by zeznania na ostatniej rozprawie dobrze się nagrały? Dlaczego sabotuję funkcjonowanie inwestycji wartej 250 mln złotych? Dlaczego…? Dlaczego…? Dlaczego? …
Obudziłem się. I nie wiem, co widziałem. Przyszłość, która nas czeka? Przyszłość, która może nas czekać? Równoległy, normalny świat? A może wszystko na raz…